sobota, 27 sierpnia 2016

Skanerzy (1981) reż. David Cronenberg


Tym razem pomówimy sobie o filmie, który dla mnie jako kinomana był swego rodzaju punktem przełomowym. "Skanerzy" przedstawili mi Davida Cronenberga, a bez jego filmów nie interesowałbym się kinem, ani zapewne nie prowadziłbym tego bloga. Jasne, przed laty widziałem jeszcze "Muchę", ale wówczas nie zwracałem uwagi na to kto był reżyserem. 
Sam Cronenberg przez długi czas był dla mnie swego rodzaju guru, którego filmografia na zawsze odmieniła moje patrzenie na kino. To dzięki niemu zrozumiałem, że kino może być czymś więcej, niż tylko rozrywką - może być sztuką, może przemycać pod płaszczykiem makabry różne ukryte treści, symbole i znaczenia.

Tytułowi Skanerzy to ludzie z silnymi zdolnościami telekinetycznymi i telepatycznymi. Są w stanie kontrolować ciała i umysły ludzi dookoła, ale też bezustannie słyszą ich myśli. Pomysł przynosi na myśl X-menów, jednak ja myślę, iż Cronenberg swój film zainspirował... prawdziwym wydarzeniem. Mam tu na myśli lek o nazwie Talidomid, który w latach 60-tych wywoływał deformację płodów u kobiet w ciąży.
Oczywiście, motyw ludzi słyszących głosy i mogących je uciszyć tylko za sprawą specyficznego leku z miejsca przywodzi na myśl schizofreników.

Oczami głównego bohatera, Camerona Vale'a, będziemy poznawać wykreowany w filmie świat oraz odkrywać ciągnącą się intrygę. W tę rolę wcielił się Stephen Lack i początkowo dawał on radę, odgrywając człowieka zagubionego w całej sytuacji. Z czasem jednak jego gra aktorska stawała się coraz bardziej nijaka, a nawet "infantylna". Ale Jestem w stanie mu to wybaczyć, jako że Lack chyba wtedy nie miał żadnego doświadczenia jako aktor.
Michael Ironside dostarcza z kolei solidny czarny charakter. Daryl Revok stoi na czele organizacji zrzeszajacej Skanerów, mającej na celu podbicie świata (oczywiście!).

Dzieło Cronenberga jest ciekawą hybrydą horroru, kryminału i filmu szpiegowskiego. Reżyser kreuje ciekawy świat, dający dużo możliwości i okrasza wszystko ciężkim, gęstym klimatem. To właśnie urzekło mnie w "Skanerach" najbardziej i pomogło zapomnieć o licznych wadach scenariusza.
Intryga jest angażująca i do samego końca pozostaje tajemnicza. Zakończenie wywołało u mnie masę sprzecznych uczuć na zasadzie - cieszyć się, czy się bać? Cudowna niejednoznaczność. 
Niestety, napięcia często brakuje. Spowodowane jest to, między innymi, przez kilka mocno naciąganych i naiwnych scen.

Realizacja trzyma solidny poziom. Sceny Skanowania pod względem muzyki i montażu są idealnie skrojone i pomysłowe.
O charakteryzacji dużo nie powiem, bo musiałbym zaspoilerować najlepsze sceny filmu, ale jest rewelacyjna i w ogóle się nie postarzała. Zaufajcie mi. Pewna scenka przeszła nawet do historii, a finałowy pojedynek Skanerów to esencja.

Gdy zobaczyłem ten film pierwszy raz, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Szybko stał się jednym z moich ulubionych filmów. Po licznych odświeżeniach wiele stracił w moich oczach, coraz liczniejsze błędy zaczęły mi doskwierać, niemniej nadal mam do "Skanerów" ogromny szacunek i jest to film, który mógłbym polecić z czystym sumieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz