sobota, 27 sierpnia 2016

Miejski obłęd (1997) reż. Costa-Gavras

Recenzja nadesłana przez Krzysztofa Dudka

„Miejski obłęd” to film który stawiam w jednym rzędzie z „Upadkiem” Joela Schumachera. Oba filmy należą do dzieł, które po seansie pozostawiają widza z niewyobrażalną goryczą, zastanawiają i obnażają nieprzyjemną prawdę o otaczającym nas świecie.

Jest słoneczny dzień. Pracujący w lokalnym oddziale pewnej stacji telewizyjnej reporter Max Brackett  (w tej roli Dustin Hoffman) marzy o zdobyciu wielkiego tematu i powrotu do centrali telewizji w Nowym Jorku. Tymczasem ma nakręcić kolejny nudny reportaż o zwolnieniach w miejscowym muzeum. Jedzie więc na miejsce z młodą asystentką Laurie (Mia Kirshner). Rutynowe zadanie wydaje się prawie zakończone, gdy na miejscu pojawia się niedawno zwolniony strażnik Sam Baily (John Travolta).  Sam jest uzbrojony i zdesperowany…


Podoba mi się w jaki sposób w jaki twórcy filmu przedstawili głównych bohaterów. Nie lubię, gdy serwuje się nam postaci płytkie, „zero-jedynkowe”, czyli albo jednoznacznie dobre, albo jednoznacznie złe. Takie podejście ma swoje uzasadnienie kiedy kręcimy filmową baśń, traci jednak sens gdy nasz film próbuje opowiadać o życiu. Wszak każdy człowiek ma swoje wady i zalety, nie ma ludzi idealnie dobrych lub złych. W „Miejskim obłędzie” dostajemy bohaterów  „realnych” z zaletami i wadami. Zacznę od charakterystyki najbardziej głębokiego charakteru w tym filmie – Sama Bailego. John Travolta dostał rolę trochę dziecinnego i bojącego się żony faceta, którego spotkał dramat utraty pracy. Po sterroryzowaniu muzeum jest zagubiony, przeraża go to co zrobił, ale nie chce iść do więzienia. Sam to jeden z milionów zwykłych ludzi, których mijasz na ulicy, spotykasz w parku, czy autobusie. Pomimo swoich wad i niezgodnych z prawem czynów, postać Sama budzi u widza sympatię oraz współczucie. Może dlatego że nie jest ani herosem, ani złoczyńcą lecz jednym z nas. John Travolta nie miał łatwego zadania, lecz świetnie się z niego wywiązał. Dostajemy kawał solidnej gry aktorskiej. Towarzyszący Samowi przez większość czasu Max, rysuje się na najbardziej pozytywną postać w filmie. Ale i on nie jest kryształowy – manipuluje treścią wywiadów, a niektóre jego decyzje skupione są tylko wokół kariery i oglądalności. W filmowe wydarzenia trafia przypadkiem, po to by odegrać w nich bardzo ważną rolę – pośrednika pomiędzy Samem, a społeczeństwem. Brackett pomaga Samowi, bo tak jak widz, dostrzega w nim jednego z nas. Max jest jedynym pozytywnie przedstawionym dziennikarzem w „Miejskim obłędzie”. Jego koledzy po fachu to typowe dziennikarskie hieny pozbawione skrupułów, które zrobią wszystko dla oglądalności i swych ambicyjek. Laurie wykona każde polecenie (nie ważne jakie) starszych dziennikarzy bez mrugnięcia okiem, a główny adwersarz Bracketta – Kevin Hollander zrobi wszystko by zniszczyć Sama. Jednostronne przedstawienie dziennikarzy nie przeszkadza, ponieważ są to postaci drugoplanowe i nie ma czasu, ani potrzeby nadawania im bardziej głębokiego charakteru.

Jednak w filmie najbardziej przygnębia mnie i największą gorycz pozostawia przedstawiona prawda o współczesnych mediach i dziennikarstwie w ogóle. Żurnaliści nie maja skrupułów, by zdobyć jak najbardziej sensacyjny materiał, podbić oglądalność i poprzez subiektywny (tak SUBIEKTYWNY, fakty nie są przedstawiane lecz osądzane) przekaz wpłynąć na tzw. opinie publiczną. Aby osiągnąć tanią sensację są w stanie poświęcić człowieka. I nie obchodzi ich co się z nim stanie. Manipulacje wypowiedziami w wywiadach są na porządku dziennym, a ludzkie uczucia są tylko pionkiem w tej grze. Jeżeli chodzi o przesłanie tego filmu, ostatnia scena idealnie podsumowuje całość. Rzadko w filmach można zobaczyć tak mocne i dobijające zakończenie. Nie powiem więcej, to po prostu trzeba zobaczyć.

Reasumując: Polecam ten film, mimo że rozłoży was na łopatki i obnaży prawdę którą mimo że znamy, nie chcemy przyjąć do wiadomości. Polecam jeśli  wierzysz swojemu ulubionemu dziennikarzowi z telewizora, bo przecież on mówi prawdę a inni kłamią. Film mimo upływu 19 lat jest dalej aktualny, zwłaszcza w obliczu dzisiejszej sytuacji politycznej i medialnej w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz