Horror jako gatunek musiał przejść długą drogę, zanim przeniknął do mainstreamu i przykuł uwagę Hollywood. Ale czy wyszło mu to na dobre? Na przestrzeni ostatnich lat widownia nauczona została, że mnóstwo jump-scare'ów równa się dobry horror, że to, co wyskakuje nagle z ekranu i jest głośne jest jednocześnie straszne. I jasne, masy (jak to ładnie mój "kolega po fachu" Oskar określił) Januszy Horroru łapią się na nie, ale osoby nieco bardziej obeznane, znające i kochające klasykę stawiają kinu grozy poprzeczkę o wiele, wiele wyżej. Na przestrzeni ostatnich lat horror mocno się zdegenerował, bo te najbardziej schematyczne, tanie i pełne jump-scare'ów pierdoły są wynoszone ponad niebiosa. Ale hej, to wcale nie musi znaczyć, że każdy horror powstały na przestrzeni ostatnich sześciu lat musi być do dupy, prawda?
PRAWDA!?
OK, zgrywam się. Film, o którym dzisiaj mowa, czyli "Oculus", miał premierę w 2013 roku i przeszedł bez echa. W Polsce z kolei miał premierę dopiero w 2015 roku. A szkoda, bo to kurewsko dobry film.
Przed laty rodzina Russellów kupiła do swojego domu pewne bardzo stare lustro. Jego obecność ma bardzo zły wpływ na ojca malutkich Kaylie i Tima i doprowadza go do utraty zmysłów. Dzieciaki wychodzą ze wszystkiego cało, jednak Tim trafia do szpitala psychiatrycznego, z kolei Kaylie ląduje w sierocińcu.
Po latach rodzeństwo spotyka się ponownie, odszukuje lustro i zamierza je zniszczyć, unicestwiając przy okazji zamieszkujące je złe moce.
Reżyser Mike Flanagan musi być fanem Lovecrafta, bowiem serwuje historie utrzymaną w mrocznym, pokręconym i fatalistycznym klimacie bardzo w stylu opowiadań Pana L.
Nie dowiadujemy się czym tak naprawdę jest Lustro Lassera, ale wiemy, że potrafi pierwszorzędnie mącić ludziom w głowach i ma długą historię w doprowadzaniu ludzi do obłędu i ich zabijaniu. Koncept jest nie tylko oryginalny, ale i doskonale wykorzystany. Rzadko kiedy to, co widzimy i słyszymy, jest faktycznie tym, co widzimy i słyszymy. Myślisz, że wgryzasz się w jabłko, a tak naprawdę trzymasz w dłoni żarówkę, i tak dalej... Tak więc o napięcie i zwroty akcji można być spokojnym. "Oculus" jest pokręcony i nieprzewidywalny.
Film równolegle opowiada dwie historie. Śledzimy rodzeństwo Russellów w dorosłym życiu i poprzez retrospekcje poznajemy czasy ich dzieciństwa i pierwszą konfrontację z Lustrem. Zrobione to jednak zostało identycznie jak w "Dotknięciu Meduzy" Jacka Golda, czyli bez przejść, co z początku może wprawiać w mała konfuzję, ale da się do tego przyzwyczaić.
"Oculus" był dla mnie swego rodzaju objawieniem, bowiem dał mi wszystko, czego od dobrego horroru wymagałem. Ciekawą, oryginalną fabułę, sporą dawkę napięcia i niepokojących scen no i klimat, który wgniata w krzesło, nawet za trzecim razem. To trochę jak w "Paszczy szaleństwa", tylko poważniej i na o wiele mniejszą skalę, niemniej równie efektownie. Fani pokręconych horrorów o popadaniu w obłęd powinni być zachwyceni.
Errata do recenzji Oculusa
Kaylie sprowadza swojego młodszego brata i postanawia udowodnić światu, że jej ojciec nie był mordercą, a jedynie ofiarą Lustra Lassera.
Przede wszystkim, jest to nędzna motywacja do igrania z tym, jak się okazuje potężnym nadnaturalnym bytem. Zwłaszcza, że lustro potrafi pierwszorzędnie mieszać każdemu w głowie i wszelkie zorganizowane przez Kaylie środki ostrożności nie zdają się na nic.
Druga sprawa - lustro nie działa, kiedy jest czymś zakryte. Gdy jest odkryte, nie można mu nic zrobić, jednak wystarczy zawiesić na nim byle płachtę, aby było bezbronne i bezsilne. Logiczna konkluzja jest jedna - nie odkrywać lustra i rozdupczyć je, kiedy jest zasłonięte. Problem byłby rozwiązany.
I to by było na tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz